Irka i Zbyszek Nadstoga Poznań

Najpierw była decyzja – jedziemy do Australii! A potem pytania – jak, z kim, gdzie szukać najlepszej oferty? Szukaliśmy w Internecie – ofert było sporo, ale większość z nich nas nie przekonywała – albo program był mało atrakcyjny, albo cena zbyt wygórowana, albo zbyt wiele czynności trzeba było wykonać samemu. Przypadkiem trafiliśmy na ofertę biura podróży NovaGra Ron Grabowski. Nazwisko właściciela polsko brzmiące – może akurat to będzie to? Sama strona internetowa z ofertą bardzo ciekawa – przede wszystkim oferta bardzo bogata, ze szczegółowym opisem wypraw w poszczególnych miesiącach roku, z dołączoną mapką trasy oraz ciekawymi opisami atrakcji czekającymi na turystów podczas wyprawy. Cena, w porównaniu z cenami oferowanymi przez inne biura, przystępna. Opieka pilota zapewniona przez cały czas. Dobry samochód z pełnym wyposażeniem i kierowcą! A więc coś dla nas – nie chcieliśmy jechać w dużej grupie, nie chcieliśmy wynajmować samochodu i prowadzić go po bezdrożach Australii. Chcieliśmy mieć komfortowe wakacje, może wakacje całego życia? A więc decyzja na tak. Szybki kontakt mailowy do Rona – odpowiedź przychodzi błyskawicznie – termin aktualny.  Udało nam się namówić naszych przyjaciół na tę wyprawę, więc mogliśmy planować wyjazd do Australii w czwórkę. Wszystkie formalności załatwialiśmy w Polsce, poprzez Konsorcjum Polskich Biur Podróży w Łodzi – bardzo profesjonalna obsługa, wszystkie formalności, łącznie z wizą i biletami, załatwiliśmy z bardzo pomocną i zawsze dostępną panią Renatą.

 

Nadszedł dzień wylotu – loty długie, ale czasy oczekiwania w Wiedniu i Bangkoku stosunkowo krótkie. Lądowanie w Sydney – na lotnisku już czekała na nas przedstawicielka biura NovaGra. Transfer do hotelu i od razu spacer po Sydney. Kolejnego dnia – bardziej dokładne zwiedzanie Sydney z przewodnikiem. A następnego dnia rano – samolot do Ayers Rock, skąd mieliśmy rozpocząć wyprawę po bezdrożach Australii. Nasza wyprawa nazwana została „Australijskie niespodzianki”, więc byliśmy bardzo „głodni” tych niespodzianek. W Ayers Rock spotkaliśmy się z Ronem, właścicielem biura NovaGra, naszym kierowcą, przewodnikiem, powiernikiem i opiekunem. Od razu się zaprzyjaźniliśmy. Wkrótce okazało się, że ja i Ron mamy tych samych znajomych w Zielonej Górze (być może, czego nie pamiętam, pięćdziesiąt lat temu bawiliśmy się razem jako dzieci u mojej cioci przy ulicy Moniuszki). Od tej pory podróż nie mogła być ani nudna, ani męcząca. I od Ayers Rock aż do Brisbane wyprawa była BARDZO UDANA. Wszystko było dla nas interesujące i nowe, ale podróżowaliśmy bez stresu, bo cały czas byliśmy w DOBRYCH rękach. Program wyprawy był bardzo bogaty i każdego dnia odkrywaliśmy kolejną niespodziankę – od Ayers Rock (Uluru), poprzez Alice Springs z wyprawą do Kings Canyon i Palm Valley, Tennant Creek (kopalnia złota! – złota co prawda już się w niej nie wydobywa, ale przecież można mieć nadzieję, że szczęście dopisze i jakiegoś samorodka się znajdzie), Matarankę, Park Narodowy Kakadu (bezkrwawe łowy na krokodyle różańcowe i wodne ptactwo z wycieczką do parku narodowego z rysunkami naskalnymi wykonanymi wiele, wiele lat temu przez Aborygenów), pobyt w prawdziwym outbacku w Lorella Springs Station, Normanton, Cairns, Airlie Beach i cały dzień na Wielkiej Rafie Koralowej, Hervey Bay i Fraser Island, i wreszcie Gold Coast, w którym Irenka i ja się zakochaliśmy i jeśli dane nam będzie jeszcze raz pojechać na dłużej do Australii, to pojedziemy właśnie w to miejsce! Wszędzie dojeżdżaliśmy na czas i mimo, że bywały dni, w które odległości do pokonania były ogromne, podróż nie była strasznie uciążliwa. Nie piszę tu o atrakcjach, bo sam ich opis nie wystarczy – trzeba je po prostu zobaczyć! Gdybyśmy mieli cokolwiek zmienić to sugerowalibyśmy wydłużenie wyprawy o dwa dni – trasa z Lorella Springs Station do Normanton jest zbyt długa i warto się po drodze zatrzymać na nocleg. I drugi długi przejazd z Airlie Beach do Hervey Bay też warto podzielić na dwa odcinki, np. zrobić postój na nocleg w Rockhampton. Przejazd z Airlie Beach do Hervey Bay zajął cały dzień a dowodem na to, że PO DRODZE NIC SIĘ NIE DZIAŁO jest całkowity brak zdjęć z tego dnia! Czasami też brakło czasu na pochodzenie wieczorem po miasteczkach, w których nocowaliśmy. Czasu i sił starczało jedynie na kolację. Ale poza tym – niczego byśmy nie zmieniali! Dopiero teraz, kiedy oglądamy zdjęcia i filmy z wyprawy, zdajemy sobie sprawę z ogromu wrażeń, których doznaliśmy. Zobaczyliśmy ogrom kraju i kontynentu. I powoli zdajemy sobie sprawę, że widzieliśmy naprawdę niewiele. I coraz częściej sobie powtarzamy – MUSIMY TAM WRÓCIĆ. Bo nie da się w ciągu 20 dni zobaczyć kontynentu wielkości Europy. A że w ofercie biuro NovaGra jest wiele innych wypraw – kto wie, czy ponownie nie skorzystamy z którejś z nich? Firma jest już sprawdzona, więc czemu nie?

 

POLECAMY WSZYSTKIM RONA! NAPRAWDĘ WARTO Z NIM ZWIEDZAĆ AUSTRALIĘ.

Irka i Zbyszek Nadstoga Poznań